Jako sposób na uniknięcie oglądania telewizji po pracy wybrałem sobie jakiś czas temu rozbudowę hobbystycznego warsztatu.
Jednym z kroków w ramach tego żmudnego, długotrwałego i jak niektórzy głośno twierdzą - bezsensownego procesu było nabycie tokarki.
Ustrzeliłem TOSa SN50 - maszynę 40-letnią (uznałem że mimo wszystko za młodą i 7-krotnie lżejszą Chinkę za niewiele mniejsze pieniądze jednak podziękuję). Tokarka zaraz po zakupie była w stanie całkiem akceptowalnym... ale tak nie do końca. Umówmy się że kolor mi się nie podobał oraz brak zaufania powodowały płaty szpachli odchodzące tu i ówdzie pod paznokciem

Wyjściowo maszyna wyglądała tak:
Zacząłem od rozkręcania osłon i przeglądu elektryki. Była ona w stanie bardziej niż agonalnym - silnik podłączony był bezpośrednio do wyłącznika. Mimo znalezienia DTR-ki odpuściłem sobie jej reanimację. Nic nie szkodzi - i tak planowałem na późniejszym etapie wsadzić do tokarki falownik. Teraz jest motywacja by także wszystko inne spiąć po mojemu tak by mieć w jednym miejscu wyłączniki oświetlenia, chłodzenia i sterowanie wrzeciona.
Następnie zabrałem się za przygotowanie podłoża pod malowanie. Początkowo myślałem że tylko delikatnie oskrobię tam gdzie na prawdę trzeba. Jednak trochę się zagalopowałem....
Zwłaszcza jak dorwałem pneumatyczny młotek igiełkowy...
Aktualnie jestem na etapie zdzierania farby i szpachli z podstawy.
Co ciekawe choć tokarka jest starsza ode mnie to wciąż jest produkowana w bardzo podobnej formie.

Planuję wyrównać odlewy gdzie trzeba świeżą szpachlówką, całość pociągnąć podkładem wypełniającym (Boll HS 5:1 na bazie żywic akrylowych), potem pojechać wszystko podkładem Granit Nopolux i dwoma kolorami od tego samego producenta - tak mniej więcej jak malowane są nówki, tylko przy doborze kolorów po swojemu. Czyli dół grafit, góra srebrny metalic

Chciałbym też wyfrezować nowe tabliczki bo te oryginalne są jak psu z gardła...
Oczywiście rozkładając maszynę robiłem też przegląd mechaniki, mierzyłem co potrafiłem zmierzyć. W tym zakresie w zasadzie wszystko działa(ło - przed wypruciem kabli) w maszynie jak trzeba, łoże oczywiście nie jest dziewicze ale nie planuję żadnych grubszych prac na tej płaszczyźnie.
Pewno w tym momencie niejeden z czytających się ze mnie śmieje. Bo niby po co malować maszynę? Lepiej toczyć nie będzie. Jednak nie patrzcie na moją operację jak na coś zarobkowego. Maszynę robię dla siebie i traktuję ten etap jako okazję do zaprzyjaźnienia się z żelastwem i odkrycia problemów, których inaczej bym nie zauważył.
Wątek wrzucam by nie płakać za miesiąc na forum i nie prosić "na sucho" o pomoc gdy dojdę do etapu elektrycznego

Otwarty jestem na wszelką konstruktywną krytykę a za wszelkie rady będę bardzo wdzięczny.