Tokarki zegarmistrzowskie
-
- Lider FORUM (min. 2000)
- Posty w temacie: 6
- Posty: 7735
- Rejestracja: 23 lis 2004, 22:41
- Lokalizacja: kraków
O toczeniu części do zegarków mało wiem - nie wypowiadam się.
Jasne że da się na kółkach zmieniać obroty.
Tylko jak poczytałem o falownikach , itp to pomyślałem że prościej pwm i DC.
na stronce - http://morgandemers.com/dc-motor-contro ... r-project/
jest fajny sterownik.
co istotne - utrzymuje obroty .
to w sumie też przerost formy - ale do tego czy owego może się przydać.
pzd.
Jasne że da się na kółkach zmieniać obroty.
Tylko jak poczytałem o falownikach , itp to pomyślałem że prościej pwm i DC.
na stronce - http://morgandemers.com/dc-motor-contro ... r-project/
jest fajny sterownik.
co istotne - utrzymuje obroty .
to w sumie też przerost formy - ale do tego czy owego może się przydać.
pzd.
Mane Tekel Fares
Tagi:
-
- Lider FORUM (min. 2000)
- Posty w temacie: 7
- Posty: 11923
- Rejestracja: 17 mar 2009, 08:55
- Lokalizacja: Skępe
Obojętnie, falownik czy regulator DC, to przy dłuższym kręceniu silnika na małych obrotach a dużym obciążeniu (np. wiercenie, gwintowanie większą narzynką czy gwintownikiem) należy pomyśleć o niezależnym obcym chłodzeniu, zwłaszcza regulowanego napędu DC który (z mojej praktyki https://www.cnc.info.pl/topics12/krecen ... 460,30.htm ) grzeje się dużo bardziej niż 3f. Po założeniu wentylatorka reżim ciągłej pracy wydłużył się bardzo, chłodzi także rozgrzany silnik po wyłączeniu jego obrotów, pośrednio oszczędza smarowanie łożysk(temperatura), a koszt znikomy.
pozdrawiam,
Roman
Roman
-
- Lider FORUM (min. 2000)
- Posty w temacie: 7
- Posty: 2057
- Rejestracja: 11 wrz 2008, 16:04
- Lokalizacja: Poznań
W naszych warunkach warto się przyjrzeć napędowi tokarki zegarmistrzowskiej silniczkiem TUR2 z regulacją nożną. Stosowany w maszynach do szycia Łucznik. Tanie (chyba ca 100,- zł) i jeszcze dostępne. Na aukcjach często można spotkać zestawy tokarek zegarmistrzowskich z różnymi silniczkami od maszyn do szycia. Widocznie się sprawdzają.
-
- Sympatyk forum poziom 2 (min. 50)
- Posty w temacie: 10
- Posty: 56
- Rejestracja: 08 maja 2006, 23:49
- Lokalizacja: Warszawa
Próbowałem wielu napędów, w tym silników od maszyn do szycia.
Gdzieś tam jeden nawet leży... wg mnie to zupełnie nie ma sensu.
Może na jakieś czynności polerskie jest wygodne.
Napędy robią też na silnikach krokowych i niektórzy sobie chwalą.
No dobra - postaram się parę rzeczy wyjaśnić i zaznaczam, że to subiektywne spostrzeżenia - można się nie zgadzać, kontrować i dyskutować - nie obrażę się
Po pierwsze - tokarki zegarmistrzowskie to trochę inna bajka niż te "normalne" do metalu.
W przytłaczającej większości napędy występują jako oddzielny element.
Silniki z "wyższych półek" często napędzają inne narzędzia gdy wrzeciono tokarki służy jako podzielnica.
Przekładnie pośrednie są "różne" służą nie tylko do zmiany obrotów, ale często do zmiany ułożenia/kierunku paska napędowego. Występują osobno jako kolejny element zestawu i nie są obowiązkowe w zestawie.
W bardzo wielu wypadkach ludzie nie chcą ingerować w konstrukcję tokarek ( w ich formę podstawową ). Myślę, że w dużym stopniu jest to podyktowane dosyć wysoką ceną tych w sumie niewielkich narzędzi. Chińszczyzna jest jeszcze tania, ale Boley czy nawet NRD-owska A&Z już potrafi kosztować koło 5 tys ( używane, o nowych nie wspomnę, bo grozi zawałem ). Na zabawę w przeróbki przy takich cenach nie ma wielu chętnych. Kół napędowych na wrzecionie praktycznie się więc nie przerabia.
W zależności od szczęścia można zawsze coś wyrwać bardzo tanio - głównie rozwalone na łożyskach tokarki, z powodu pędzenia właśnie silnikami "jak się trafi". Przy zbyt mocnych silnikach nie jest aż tak łatwo zauważyć, że się smarowanie "skończyło" i "piłujemy".
Optymalny silnik to duża bezwładność i mała moc.
To zapewniają typowe silniki indukcyjne.
Silniki " od hulajnogi " są dosyć zbliżone charakterystyką i są nieco wygodniejsze w sterowaniu. Te od maszyn do szycia już od tego odbiegają sporo.
Obroty max na tokarkach zegarmistrzowskich to ok. 10 tys. i to wytrzymują tylko te najlepsze, markowe ( wg danych katalogowych ). Często są potrzebne bardzo niskie obroty ( poniżej 200 )
Paski napędowe obecnie, to termicznie zgrzewane ( samodzielnie ), dosyć łatwo wymienne paski o przekroju okrągłym. Często łatwiej pasek przeciąć i skleić niż miałoby się rozbierać wrzeciono
O tym też warto wiedzieć przy konstruowaniu/projektowaniu napędów.
Aha - gwintuje czy narzyna się przeważnie "z ręki" - to wymiary zbyt małe, czyli delikatne.
Z ręki - mam na myśli obracanie ręką wrzeciona. Do tego silnik jest mało potrzebny.
Gdzieś tam jeden nawet leży... wg mnie to zupełnie nie ma sensu.
Może na jakieś czynności polerskie jest wygodne.
Napędy robią też na silnikach krokowych i niektórzy sobie chwalą.
No dobra - postaram się parę rzeczy wyjaśnić i zaznaczam, że to subiektywne spostrzeżenia - można się nie zgadzać, kontrować i dyskutować - nie obrażę się

Po pierwsze - tokarki zegarmistrzowskie to trochę inna bajka niż te "normalne" do metalu.
W przytłaczającej większości napędy występują jako oddzielny element.
Silniki z "wyższych półek" często napędzają inne narzędzia gdy wrzeciono tokarki służy jako podzielnica.
Przekładnie pośrednie są "różne" służą nie tylko do zmiany obrotów, ale często do zmiany ułożenia/kierunku paska napędowego. Występują osobno jako kolejny element zestawu i nie są obowiązkowe w zestawie.
W bardzo wielu wypadkach ludzie nie chcą ingerować w konstrukcję tokarek ( w ich formę podstawową ). Myślę, że w dużym stopniu jest to podyktowane dosyć wysoką ceną tych w sumie niewielkich narzędzi. Chińszczyzna jest jeszcze tania, ale Boley czy nawet NRD-owska A&Z już potrafi kosztować koło 5 tys ( używane, o nowych nie wspomnę, bo grozi zawałem ). Na zabawę w przeróbki przy takich cenach nie ma wielu chętnych. Kół napędowych na wrzecionie praktycznie się więc nie przerabia.
W zależności od szczęścia można zawsze coś wyrwać bardzo tanio - głównie rozwalone na łożyskach tokarki, z powodu pędzenia właśnie silnikami "jak się trafi". Przy zbyt mocnych silnikach nie jest aż tak łatwo zauważyć, że się smarowanie "skończyło" i "piłujemy".
Optymalny silnik to duża bezwładność i mała moc.
To zapewniają typowe silniki indukcyjne.
Silniki " od hulajnogi " są dosyć zbliżone charakterystyką i są nieco wygodniejsze w sterowaniu. Te od maszyn do szycia już od tego odbiegają sporo.
Obroty max na tokarkach zegarmistrzowskich to ok. 10 tys. i to wytrzymują tylko te najlepsze, markowe ( wg danych katalogowych ). Często są potrzebne bardzo niskie obroty ( poniżej 200 )
Paski napędowe obecnie, to termicznie zgrzewane ( samodzielnie ), dosyć łatwo wymienne paski o przekroju okrągłym. Często łatwiej pasek przeciąć i skleić niż miałoby się rozbierać wrzeciono

Aha - gwintuje czy narzyna się przeważnie "z ręki" - to wymiary zbyt małe, czyli delikatne.
Z ręki - mam na myśli obracanie ręką wrzeciona. Do tego silnik jest mało potrzebny.
Pozdrawiam Mariusz
-
- Sympatyk forum poziom 2 (min. 50)
- Posty w temacie: 10
- Posty: 56
- Rejestracja: 08 maja 2006, 23:49
- Lokalizacja: Warszawa
Jak wytrzymują 10 tys obrotów ?
Jakoś wytrzymują - teoretycznie
To z dokumentacji dane - chyba prawdziwe, bo to zabytki - myślę, że propaganda wtedy była używana ostrożnie . Smarowania mają rozwiązywane w różny sposób ale chyba zawsze to "grawitacyjne" podawanie smaru w układzie otwartym smarowania ( przy łożyskach ślizgowych )
Co do łożysk - są różne - ślizgowe i toczne.
Sporo jest " mieszanych", czyli przy ślizgowych występują oporowe toczne np.
Nie chcę uogólniać, upraszczać, bo potem się robią nieporozumienia.
Tu chyba trzeba się zastanowić/zrozumieć jaki był cel i kierunek rozwoju tego typu tokarek.
Po pierwsze to małe wymiary elementów obrabianych, po drugie precyzja.
W tym kierunku od powiedzmy połowy XIX w szedł rozwój.
By być dobrze zrozumianym - zawsze walka o precyzję toczenia była we wszystkich rodzajach tokarek - tu chodziło o utrzymanie % precyzji w skali mikro.
Kasacje luzów realizowane są na bardzo wiele sposobów - właściwie każdy z podstawowych producentów miał swoje sposoby, swoje charakterystyczne rozwiązania.
W latach 50 XX w. pojawiły się już na dobre w tokarkach łożyska toczne skośne.
I tu też proszę dobrze zrozumieć - wcześniej też się pojawiały - jakieś próby mniej lub bardziej udane były.
Jest jedno ale - tokarki zegarmistrzowskie były do produkcji / wytwarzania i dla zegarmistrzów do napraw. Wg mnie zrobiły się z tego dwie różne klasy.
Czy stać zegarmistrza na wywalenie kasy na obecną tokarkę na łożu "WW" Boleya - nówka w wersji podstawowej to chyba c.a. 6 tys €.
Jest światełko dla chętnych - zegarmistrzów coraz mniej a tokarek używanych dużo.
Można trafić wersje podstawową bez tulei za kilkaset pln... czasami
Mała dygresja - jeżeli można.
Na wstępie - nie jestem zegarmistrzem - to tylko hobby.
Potrzebowałem małą tokarkę. Kupiłem "coś" w rdzy i farbie - złom... w cenie niemal złomu. Po oczyszczeniu z grubsza okazało się , że to Boley 2b z okresu wczesnego XXw. To trzeba zrobić solidnie - pomyślałem a gdy skończyłem żal było na niej pracować - była/jest piękna. Postawiłem lśniącą na półce i szukałem następnej i... nazbierało się trochę tego.
Docelowo miało być z tego mikro CNC - w końcu trafiłem na części z których może zrobię, co zamierzałem, ale po drodze uzbierało się kilkanaście już chyba zabytkowych, jak dla mnie - pięknych, wystawowych narzędzi. Jak jest potrzeba czasami ich używam.
Ale wróćmy do tematu
Zapewne podstawowa różnica w tokarkach zegarmistrzowskich to cena i wynikające z niej różnice w jakości / komplikacji ich produkcji. Przeglądając katalogi nie sposób się oprzeć wrażeniu, że producenci ściągali od siebie bardzo i całkiem możliwe, że podzespoły były wykonywane przez jedną firmę odlewniczą.
Trudno czasami rozpoznać na odległość czyja to produkcja.
Występują właściwie 3 podstawowe wielkości łoża - amerykański rozmiar WW, rozmiar mniejszy zwany Reform ... chyba wprowadzony przez Boleya i rozmiar małej wangi ( łoża) ok 20 mm średnicy.
Mniej więcej w tych wymiarach się trzymali wszyscy producenci, co nie znaczy, że nie było odstępstw.
Amerykański rozmiar WW był/jest uważany za najwyższy poziom, czasami nazywany precyzyjnym i w nim produkowali właściwie wszyscy liczący się producenci, równolegle produkując też inne rozmiary.
Oczywiście była też chęć uzależnienia nabywcy tokarki.
Gdy sprawdzi się tabelę okazuje się, że próbowali zmieniać/ robić swoje gwinty na tulejach zaciskowych, ustawiać swoje kąty wejściowe we wrzecionie... no takie tam tricki coby nie wszystko było wymienne.
Są zestawienia - można posprawdzać - wtedy okazuje się, że nie jest tak różowo z uniwersalnością.
I jeszcze jedna rzecz - wspominałem o tym.
Kolega rynio_di napisał o marzeniu - silnik 500-750 W.
Super - Nutool 500 ma silnik 500w i jest kolosem w porównaniu z tokarkami zegarmistrzowskimi.
Uchwyt tokarski zegarmistrzowski - jeden z większych ( 3 szczęki uniwersalny) waży c.a. 300 g.
Ile waży klasyczny uchwyt 125 mm?
A masa z wałem...?
Przez 200 lat doświadczeń nie wkładano silników powyżej 200 W a można było.
Właściwie bezpowrotnie rozwalone tokarki zegarmistrzowskie, których już nikt pewnie nigdy nie naprawi, bo koszty byłyby zbyt duże, by doprowadzić do dawnej precyzji chyba jednak wydaja się mówić - nie szalejmy - pomyślmy nad sensem i konstrukcją.
Jakoś wytrzymują - teoretycznie

To z dokumentacji dane - chyba prawdziwe, bo to zabytki - myślę, że propaganda wtedy była używana ostrożnie . Smarowania mają rozwiązywane w różny sposób ale chyba zawsze to "grawitacyjne" podawanie smaru w układzie otwartym smarowania ( przy łożyskach ślizgowych )
Co do łożysk - są różne - ślizgowe i toczne.
Sporo jest " mieszanych", czyli przy ślizgowych występują oporowe toczne np.
Nie chcę uogólniać, upraszczać, bo potem się robią nieporozumienia.
Tu chyba trzeba się zastanowić/zrozumieć jaki był cel i kierunek rozwoju tego typu tokarek.
Po pierwsze to małe wymiary elementów obrabianych, po drugie precyzja.
W tym kierunku od powiedzmy połowy XIX w szedł rozwój.
By być dobrze zrozumianym - zawsze walka o precyzję toczenia była we wszystkich rodzajach tokarek - tu chodziło o utrzymanie % precyzji w skali mikro.
Kasacje luzów realizowane są na bardzo wiele sposobów - właściwie każdy z podstawowych producentów miał swoje sposoby, swoje charakterystyczne rozwiązania.
W latach 50 XX w. pojawiły się już na dobre w tokarkach łożyska toczne skośne.
I tu też proszę dobrze zrozumieć - wcześniej też się pojawiały - jakieś próby mniej lub bardziej udane były.
Jest jedno ale - tokarki zegarmistrzowskie były do produkcji / wytwarzania i dla zegarmistrzów do napraw. Wg mnie zrobiły się z tego dwie różne klasy.
Czy stać zegarmistrza na wywalenie kasy na obecną tokarkę na łożu "WW" Boleya - nówka w wersji podstawowej to chyba c.a. 6 tys €.
Jest światełko dla chętnych - zegarmistrzów coraz mniej a tokarek używanych dużo.
Można trafić wersje podstawową bez tulei za kilkaset pln... czasami

Mała dygresja - jeżeli można.
Na wstępie - nie jestem zegarmistrzem - to tylko hobby.
Potrzebowałem małą tokarkę. Kupiłem "coś" w rdzy i farbie - złom... w cenie niemal złomu. Po oczyszczeniu z grubsza okazało się , że to Boley 2b z okresu wczesnego XXw. To trzeba zrobić solidnie - pomyślałem a gdy skończyłem żal było na niej pracować - była/jest piękna. Postawiłem lśniącą na półce i szukałem następnej i... nazbierało się trochę tego.
Docelowo miało być z tego mikro CNC - w końcu trafiłem na części z których może zrobię, co zamierzałem, ale po drodze uzbierało się kilkanaście już chyba zabytkowych, jak dla mnie - pięknych, wystawowych narzędzi. Jak jest potrzeba czasami ich używam.
Ale wróćmy do tematu
Zapewne podstawowa różnica w tokarkach zegarmistrzowskich to cena i wynikające z niej różnice w jakości / komplikacji ich produkcji. Przeglądając katalogi nie sposób się oprzeć wrażeniu, że producenci ściągali od siebie bardzo i całkiem możliwe, że podzespoły były wykonywane przez jedną firmę odlewniczą.
Trudno czasami rozpoznać na odległość czyja to produkcja.
Występują właściwie 3 podstawowe wielkości łoża - amerykański rozmiar WW, rozmiar mniejszy zwany Reform ... chyba wprowadzony przez Boleya i rozmiar małej wangi ( łoża) ok 20 mm średnicy.
Mniej więcej w tych wymiarach się trzymali wszyscy producenci, co nie znaczy, że nie było odstępstw.
Amerykański rozmiar WW był/jest uważany za najwyższy poziom, czasami nazywany precyzyjnym i w nim produkowali właściwie wszyscy liczący się producenci, równolegle produkując też inne rozmiary.
Oczywiście była też chęć uzależnienia nabywcy tokarki.
Gdy sprawdzi się tabelę okazuje się, że próbowali zmieniać/ robić swoje gwinty na tulejach zaciskowych, ustawiać swoje kąty wejściowe we wrzecionie... no takie tam tricki coby nie wszystko było wymienne.
Są zestawienia - można posprawdzać - wtedy okazuje się, że nie jest tak różowo z uniwersalnością.
I jeszcze jedna rzecz - wspominałem o tym.
Kolega rynio_di napisał o marzeniu - silnik 500-750 W.
Super - Nutool 500 ma silnik 500w i jest kolosem w porównaniu z tokarkami zegarmistrzowskimi.
Uchwyt tokarski zegarmistrzowski - jeden z większych ( 3 szczęki uniwersalny) waży c.a. 300 g.
Ile waży klasyczny uchwyt 125 mm?
A masa z wałem...?
Przez 200 lat doświadczeń nie wkładano silników powyżej 200 W a można było.
Właściwie bezpowrotnie rozwalone tokarki zegarmistrzowskie, których już nikt pewnie nigdy nie naprawi, bo koszty byłyby zbyt duże, by doprowadzić do dawnej precyzji chyba jednak wydaja się mówić - nie szalejmy - pomyślmy nad sensem i konstrukcją.
Pozdrawiam Mariusz