
Kiedyś HP, idąc z duchem czasu, zrobił serię oscyloskopów na bazie Windows. Oscyloskop odpalał się ponad 2 minuty podczas gdy wersja poprzednia na czystym systemie operacyjnym odpalała się w 10 sekund, krócej niż trwał autotest i rozgrzewała się lampa w wyświetlaczu. Czyli zanim zaczął dobrze świecić ekran oscyloskop był już w pełni gotowy do pracy.
Jaki jest sens oscyloskopu który odpala się 2 minuty, podczas gdy jest potrzebny do pomiaru który trwa pół minuty?
Mam jedną maszynę cnc, jest produkcji bardzo "znamienitej" firmy szwajcarskiej, światowego lidera w branży. Produkt w obecnej produkcji, nie żaden strup. Chodzi to na linuxie.
Można kota dostać, zanim to się odpali! Miele i miele ukazując mi kolejne warstwy sterowników na sterownikach. Nie ma tam dysku talerzowego, wszystko jest na szybkiej karcie pcmcia.
Ale to jeszcze nic. Podczas wyłączania tez trzeba czekać aż się pojawi komunikat "system halted". Bo jak się wyłączy z prądu wcześniej, to potem maszyna potrafi się już w ogóle nie włączyć. W każdym razie walka bywa długa. Niestety nic się z tym nie da zrobić, bo sterownik to jest ich dzieło, jedna płyta ze wszystkim zintegrowanym. Żeby to wyprowadzić na ludzi trzeba by wyrzucić wszystko, zostawiając samą mechanikę, która jest tego moim zdaniem nie warta. Żeby tego było mało, ten wyspecjalizowany komputer wyraźnie się tnie, co na ucho słychać, bo powtarzające się czynności nie są równomierne - wyraźnie słychać przy szybkich ruchach. Żeby nie było - gadałem z producentem i... tak ma być. W sensie - jest dobrze i lepiej nie będzie.
I mam podobną maszynę sterowaną pecetem chodzącym na dos-ie. Można ją wyłączyć w dowolnej chwili, nawet w środku pracy. Odpala się zawsze i bez pudła. Tak jak wspomniany oscyloskop, trwa to jakieś 20 sekund łącznie z inicjalizacją serw. Pecet ma w sobie dysk 5400 obrotów, jakieś >15 lat na karku, jest mułowaty i nie posiada żadnych dodatków ani przyspieszających kart rozszerzeń.
Jasne, że wszystko można zrobić dobrze albo schrzanić. Jednak moje doświadczenia są takie, z zadziwiającą powtarzalnością ocierająca się o zasadę, że jak coś mi nie działa jak należy, to zazwyczaj okazuje się, że jest skażone linuxem. Czy to telefon, czy router, czy sterownik.
Ubolewam, że do wszystkich tych urządzeń dotykali się jacyś programiści-durnie. Z tych co to "u mnie działa, więc jest dobrze". Ale jakoś ta reguła dziwnie zachodzi.