Nie kawał, a historyjka. Może nie śmieszna, ale zabawna i wielce pouczająca:
Jest rok 1997, późne popołudnie. W jednej z pracowni jednej z politechnik grupa studentów, jak co piątek, rozpoczyna zajęcia laboratoryjne z chemii organicznej dla studentów II roku wydziału chemicznego.
Wszyscy studenci i studentki przygotowane, w końcu w poprzedzającą środę zaliczyli pozytywnie kolokwium dopuszczające u wymagającego doktora Z. Co niektórzy musieli robić drugie podejście w czwartek.
Jak co piątek, studenci i studentki wkraczają do pracowni, słychać szum przyciszonych rozmów, brzęk montowanej aparatury, bulgot nalewanych cieczy, syczenie pomp, charakterystyczne bzyczenie kalibrujących się wag. Nie ma czasu na bzdury - przed nimi co najmniej cztery godziny harówy, naprawdę niebezpiecznej i męczącej roboty. Jak nic nie spier...lą, to skończą już o 19:30 i wcześniej zaczną weekend, jak pójdzie źle, posiedzą dłużej i to nie tylko tego dnia. Wchodzi doktor Z.
-Dzień dobry Państwu
-Dzień dobry Panu – odpowiadają studenci i studentki nie odrywając nawet oczu od swoich spraw. Wszystko jest tu ustalone i dopracowane, każdy wie co ma robić, jest duży kredyt zaufania w obie strony.
Doktor Z. jak zawsze usiadł przy swoim biurku usytuowanym w centrum pracowni i pogrążył się w lekturze. Trwał w tym stanie przez około piętnaście minut – wtedy coś mu nie dało spokoju, czegoś brakowało w pracowni. Cztery studentki do teraz nie rozpoczęły pracy, nie było ich na swoich stanowiskach - stały przy dygestorium, zawzięcie nad czymś debatowały, jednocześnie wodziły błagalnym wzrokiem wyrażając tym niemą prośbę o pomoc. Ubrane jak zawsze w białe fartuchy, ale tego dnia dodatkowo w kwasoodporne rękawice po łokcie, okulary ochronne i na wszelki wypadek przyłbice ochronne. Połączyła je wspólna tematyka ćwiczenia, jakie miały wykonać, które już na wstępie je przerosło.
Surowy a jednocześnie ekscentryczny doktor Z. ruszył w ich kierunku.
-O co chodzi? – zapytał.
-Mamy pobrać porcję stężonego kwasu siarkowego – odpowiedziały studentki.
-Ile?
-100cm3
-Więc w czym problem?
- …..
Nie wiadomo, co w tym momencie pomyślał doktor Z. o tych ponad dwudziestoletnich kobietach, nie wiadomo też, dlaczego swoim zwyczajem nie przystąpił do klasycznego zmieszania człowieka z błotem by chwilę później udzielać wręcz ojcowskich rad, może spieszno mu było do przerwanej lektury?
Odkręcił stojącą obok butelkę z budzącym przerażenie odczynnikiem, złapał gołymi rękami i jednym szybkim ruchem nalał do stojącej obok zlewki potrzebną ilość. Menisk zatrzymał się dokładnie na kresce opisanej liczbą 100.
Cztery pary kobiecych oczu spojrzały na doktora Z. z mieszanką przerażenia i podziwu na co ten powiedział:
-Drogie panie, w życiu czasem trzeba mieć takie kelnerskie wyczucie.
Historia ta staje mi przed oczami ilekroć mam do czynienia z ludźmi znającym się na wszystkim, wybitnymi specjalistami dorabiającymi teorie do byle czego, którzy nagle gdzieś znikają lub starają się obarczyć tym kogoś innego, ilekroć przychodzi do wykonania zadania, którego poprawność będzie wykazana wymiernym, fizycznym efektem, a błąd spowoduje naprawdę takie same konsekwencje.