Ale żeby tak do jednego worka wsadzić bajki braci Grimm, muzykę Boney M, książki o Winnetou Maya i aspirynę Bayera?

A ja na podkarpaciu byłem. I to wielokrotnie.
Ja ci to wytłumaczę! Ciut dłużej, ale chcę ci wytłumaczyć.
Bo to są takie Niemce, które urodziły się na Śląsku, na Mazurach, na Pomorzu. I teraz przyjeżdżają do dawnego Heimatu, żeby pobyć trochę tam, gdzie kości ojców na cmentarzach. I to jest bardzo poważny problem. Ci ludzie, którzy wyjechali najczęściej w latach siedemdziesiątych. Wiem, że historii nie znasz, to ci przypomnę, że w grudniu 1970 zostało podpisane pomiędzy PRL i RFN porozumienie, którego częścią było łączenie rodzin. I o ile pierwsze łączenie rodzin z lat pięćdziesiątych dotyczyło rdzennych Niemców, to już drugie, raczej osób z "dziadkiem w wermachcie". Wyjeżdżały rodziny, którym w Polsce się nie udało. Zauważ, że to się działo 30 lat po wojnie. Zaradni byli na tyle urządzeni, że bali się stracić tego, co mają. Stąd masz na Opolszczyźnie mniejszość niemiecką. Ale jeśli ktoś czekał w nieskończoność na mieszkanie ze spółdzielni, to nie miał niczego do stracenia. Jechał.
Zabierał dzieci, które zupełnie nie znały języka (podobnie jak ich rodzice). Wszyscy trafiali do obozów przejściowych. To były okropne warunki. U wszystkich tych ludzi bardzo szybko pojawiała się depresja. A tu rodzina z Polski czeka, żeby im paczkę wysłać (w końcówce lat siedemdziesiątych pojawiły się pierwsze kartki na cukier), żeby pokazać ten dobrobyt, do jakiego się przyjechało.
To byli prości ludzie, którym zawdzięczamy do dziś opinię, że nikt tak nie posprząta, jak Polka, nikt nie położy kafelków tak dobrze, jak Polak. Dorabiali się wszystkiego, naprawdę bardzo ciężko pracując. Ich dzieci dzisiaj mają około 50 lat i właśnie to one przyjeżdżają do tego hotelu. Dziwisz się, że są osowiali? Nie, to nie jest zadufanie, to jest zmęczenie życiem i depresja, zastanawianie się, jakby było, gdyby mama z tatą nie wyjechali.
Pewnie, że znają język polski, dlatego nadsłuchują. U siebie, mimo że minęło kilkadziesiąt lat, nadal chodzą na polskie msze, bo tak się przyzwyczaili. I tylko oni znają Polskę. Bo rdzenny Niemiec, taki bez polskich korzeni, to po pierwsze nie wie, gdzie się znajduje Polska, a po drugie bałby się tam przyjechać. No bo jeśli na wschodzie, to pewnie tam po ulicach białe niedźwiedzie chodzą. Nie śmiej się, pojęcie Niemców o Polsce jest naprawdę żadne.
Acha, ci z emigracji "Balcerowiczowej" też często jeżdżą "nad polskie morze" na urlop.
Stuprocentowym Niemcem był pokazany w odcinkach Pancernych Obergefreiter Kugel, dla którego najważniejsze są róże w jego ogródku. Nie, nie wszyscy tacy są. Wielokrotnie zauważyłem, że u Niemców bardzo silne jest poczucie wspólnoty. Bardzo szybko potrafią się jako grupa zorganizować. Jeszcze jedno. Jeśli mówi coś profesor i magister, to zawsze uwierzą profesorowi. Mają szacunek do wykształcenia. Naprawdę.
Z przyzwyczajenia:
A wracając do samochodów elektrycznych, Chińczyki do Niemiec już wchodzą i pierwsza stacja wymiany akumulatorów w NIO już działa bezpośrednio przy autostradzie A8, pomiędzy Monachium i Stuttgartem. W domu możesz ładować z gniazdka, a jeśli ci się śpieszy, to po drodze w 5 minut automat wymienia ci akumulator i jedziesz dalej.
Może to jest pomysł na elektryki?