jasiu... pisze:Gdyby któryś z konstruktorów wpadł na pomysł hartowania, szef (który zna się na produkcji, skończył dość prestiżowe studia) zabiłby go śmiechem.
Czyli tak jak w życiu, nie ma takich co wiedzą wszystko, a myli się każdy.

A poważnie to tak: W latach 90-tych gdzie zaczynała się moja przygoda z obróbką to 2 maszyna na której się uczyłem to była koreańska Huichon 5 . Tokarka dość mocna, sztywna z szeroką pryzmą i praktycznie idealnym łożem jesli chodzi o stan techniczny. Po kilku latach codziennego użytkowania niestety ale pomału widać było że prowadnice już siadały. Daleko było im do jakiegoś remontu ale rysy wzdłuż już były widoczne. Gdzieś pod koniec 90 lat została sprzedana. W międzyczasie kupiona była polska tujka z hartowanym łożem i jest ona po dziś dzień użytkowana codziennie i zużycia praktycznie nie ma! A mamy wszystkich takich tokarek 4 sztuki. Choć aby było prawdziwie to intensywnie pracuja tylko 2 a pozostałe sporadycznie. I zadna nie wykazuje jakiś widocznych śladów zużycia.
To samo dotyczyło wrocławskich tudów-z niehartowanymi prowadnicami a póżniejszych turów które mialy łoża hartowane. To był inny swiat trwałosci.
Może to ta obecna idiotyczna moda aby mieć co robić kreuje takie opinie ale uwierz mi że są one nieprawdziwe.
Fakt że w szlifierce do wałków też prowadnica jest miękka i skrobana a pochodzi ona z tego samego zakladu co tokarki więc albo to wystarcza bo górne prowadnice są prawie tak długie jak dolne wiec nacisk jest mniejszy, albo problem ręcznego skrobania był zbyt dużym kłopotem i dlatego robili nie hartowane.|
Tak czy inaczej to smarowanie to oczywistość ale dla mnie wybór pomiedzy hartowanymi prowadnicami a nie hartowanymi to kosmos jeśli chodzi o wytrzymalość.
A w kwestii zeliwa sferoidalnego to ja nie słyszałem aby odlewano z niego korpusy maszyn. Było to żeliwo szare, choć nie kojarzę gatunku. Tuleje cylindrowe do silników i pierścienie to tak tam było żeliwo sferoidalne.