Gwintowalem sobie raz gwint w takiej flanszy adaptacyjnej, w ktora miala sie wkrecac dosc dluga (okolo 200mm) oska. To razem skrecone mialo sie w zamysle krecic, z jakimis tam obrotami, wiec chcialem zeby wszystko ladnie pasowalo. Nie za luzno nie za ciasno. Plan byl taki zeby dochodzenie do wymiaru koncowego zrobic malutkimi kroczkami. Po pare setek. Wszystko szlo pieknie do momentu kiedy sie malutkie kroczki zaczely. Zdalem sobie wtedy sprawe ze zeby oske przymierzyc musze odjechac suportem ponad 20 centymetrow. Potem przyjechac z powrotem. Razem prawie pol metra. No i jeszcze zwykle sie tak dzieje ze jezeli kroczki malutkie to trzeba ich zrobic bardzo duzo.
Praca na tych maszynach jest generalnie ciaglym, nigdy niekonczacym sie testem cierpliwosci. Zebranie paru milimetrow z grubosci to czasami dni nawet, nie tylko godziny. Dlatego jezeli jest gdzies miejsce zeby rzeczy unormalnic to ja zawsze jestem za. Zegar nie wydawal sie tak trudny do zrobienia, wiec powiedzialem sobie ze bez niego wiecej do gwintowania sie nie zabiore.
No i jest

Moze bardziej tutaj slowo zegarek niz zegar pasuje. Taki jakis maly wyszedl. Ale dziala jak nalezy i wszystko dobrze widac.






