RomanJ4 pisze:Koledzy, pewnie spadną na mnie gromy za to co powiem, ale byłem w paru małych prywatnych firmach w USA (jako kontrahent) i możecie mi wierzyć albo nie, że (ogólnie) Polacy nie wiedzą co to praca u kogoś.
Roman, porównanie dosyć niefortunne. Wszyscy moi znajomi, którzy osiedlili się i pracują w USA mówią jednym głosem - jeżeli nie jesteś leniwy, nie masz nadmiernej ciągoty do kielicha, nie masz skłonności kombinatorskich typu jak orżnąć państwo na podatkach, czy wyłudzić jakieś świadczenia, nie masz lepkich rąk, TO NIE MA OPCJI ABYŚ NIE OSIĄGNĄŁ TU SUKCESU.
Z drugiej strony patrząc - częste były przypadki, że jak w poprzednim ustroju komuś udało się jakoś popracować parę lat w tym kraju, to później wracał taki jak zbity pies i mówił
Ameryka dla byka.
Wniosek: pracusie i leserzy są wszędzie, zależnie jednak od miejsca mniej lub bardziej skutecznie oddziela się ziarno od plew.
RomanJ4 pisze: Nie jesteś wydajny, dyspozycyjny, nie potrafisz, czy często chorujesz - to nie pracujesz. Z dnia na dzień. I nikogo Twój los nie obchodzi
W ten sposób opisałeś moje pierwsze miejsce zawodowo wykonywanej pracy w Polsce. I pewnie dalej pracowałbym tam, gdyby sprawy nie zaszły na tyle daleko, że naciskano mnie do balansowania na cienkiej czerwonej linii zwanej prawem.
A teraz znowusz z drugiej strony, inna bajka zawodowa - budżetówka:
7:00 - start, odbijamy kartę, jesteśmy w pracy; pijemy kawę, gadamy o głupotach
8:30-9:00 - może coś zaczniemy robić, ale bez przesady bo o
9:30 mamy przysługującą nam przerwę śniadaniową, która trwa co najmniej do 10:00, a z reguły do 11:00. Potem czas na jakąś pracę, ale nie rozpędzajmy się bo może odwiedzi nas kolega/koleżanka z innego działu, albo my gdzieś wpadniemy.
13:00 - kolejna kawa, ciasto i gadanie o głupotach
14:00 - przygotowania do fajrantu
14:50 - zwijamy się, aby na bramie odbić kartę punkt 15:00
Ta sytuacja bardziej mnie męczyła, niż kamieniołomy, więc nie ma mnie już tam.