To mieszanka nie palna, a wybuchowa. Zwana nawet niekiedy piorunującą
MUSI być zastosowany w tym urządzeniu tzw. "flame arrester" (u nas: bezpiecznik przypalnikowy) umieszczony na wężu - tak by cofnięcie się płomienia w wężu (a właściwie fali eksplozji) nie mogło dotrzeć do elektrolizera.
I jest stosowany, najprostszy i skuteczny w postaci naczynia z wodą, gdzie mieszanka jest wprowadzana pod jej powierzchnię, a odbierana dalej znad powierzchni. Jest to urządzenie zamontowane na każdym urządzeniu HHO z Aliex.
Bywa to najczęściej inna niekłopotliwa (bezwodna) konstrukcja, w postaci tulei z gęstą drobną watą metalową - cofający się w wężu płomień przez nią nie przechodzi.
Kiedyś się na HHO napalałem, miałem robić/kupić - ale odpuściłem (teraz napalam się na DIY Ding Xing i pewnie też odpuszczę

).
Jak dla mnie, głównym "przeciw" jest dość mała moc cieplna palnika HHO, używa się tego szeroko np. do zatapiania krawędzi płyt plexi czy akrylu po frezowaniu, ponieważ to "czysty" płomień - nie ma sadzy itp, tylko para wodna.
Krawędź płyty po frezie, umiejętnie opalona tym palnikiem robi się przeźroczysta.
Widziałem to urządzenie, ponieważ ktoś w rodzinie kupił u Chińczyków i używa w firmie "reklamowej", właśnie do tego celu.
Są jednak również b. drogie generatory/palniki HHO dla jubilerów, może one coś więcej potrafią?
Z mojego punktu widzenia, główną zaletą impulsowego spawania "jubilerskiego" jest znikome podgrzewanie elementu spawanego. Palnikiem nagrzewa się praktycznie całość, a wtedy puszczą inne najbliższe miejsca lutowane.
Z powodu dużego grzania może także ulec degradacji dotychczasowe wykończenie powierzchni.
Na forum rosyjskim o którym wspomniałem, też w komentarzach "flekują" Ding Xinga. Jeden z komentujących napisał, że Kitaje powinni sprzedawać kity do samodzielnego montażu - tak niedbale i parszywie jest to zmontowane. Zresztą w komentach pojawiło się też nieco pytań co do istotnych nieścisłości o linkowanym opisie - nie jest to takie proste jakby się wydawało... choć np. jeden z ruskich śledczych"

po rozpruciu zaklejonego tajemniczego sześcianu zdołał odczytać typ tranzystorów, jakie tam wsadzono; w jego egzemplarzu niedbale zeskrobali oznaczenia. To dość ważne uzupełnienie "dochodzenia".
Są to MOS-y Toshiby 500V/50A, a ja znalazłem 500V/78A jako zamienniki - są jeszcze w "możliwej" cenie, ok. 30zł/szt. W swojej wersji dodałbym oczywiście argon, a może cofającą się elektrodę - ale niekoniecznie.
Po tym jak ten żółty "sprzęt" sobie obejrzałem w środku na zdjęciach i poczytałem, to... w życiu bym nie dał za ten szajs 600-700zł. To rabunek w biały dzień - jeżeli np. kompletne 3-osiowe DRO z dostawą kosztowało już czasami 160-180$, to jakim cudem ten blaszany złom może kosztować tyle samo? Bo wsadzili tam kilka markowych kondensatorów i tyleż MOS-ów?