2 lata wojowałem z rodziną kretów, nie na całej działce którą mam sporą, ale pielęgnowanym ogrodzie oddzielonym od reszty dzialki budynkami i utwardzonym kostką placem


(zdjęcia to widok "z przed wojny", pokazuję tylko po to by koledzy mieli świadomość czego broniłem) i udało mi się wyłapać wszystkie oprócz jednego. Szanuję przyrodę, i wszystkie te skądinąd mile zwierzątka, złapane w ogrodzie wypuściłem w lesie. Został tylko jeden uparciuch

, na którego nie działały żadne metody, pułapki, świece, chemia, karbidy, odstraszacze, w tym elektroniczne o których kolega pisze, a nawet zakopany 0,5m pod ziemią specjalny "wyjec", który dawał taki jazgot, że ja sam go spod ziemi słyszałem jak tylko było cicho.
http://archiwum.allegro.pl/oferta/profe ... 82735.html
I... kicha! Głuchy jakiś czy co?

Destrukcja ogrodu trwała dalej.
No nie było wyjścia, trzeba było użyć środków drastycznych, czyli niestety eksterminacji za pomocą łapki, która jako jedyna okazała się skuteczna
