tuxcnc pisze:No i pomysł z rozpinaniem napędu w tokarce CNC jest wyjątkowo głupi, bo po takim numerze trzeba by bazować na nowo, a zwykle jest to niemożliwe.
Jeśli potem zapniesz w tym samym miejscu to w zasadzie nie trzeba, ale zgadzam się, że jest to uciążliwość. Trochę się zapędziłem mówiąc z własnego doświadczenia, bo ja bardziej traktuję moją tokarkę jako półautomat jeśli robię proste rzeczy, tzn. steruję sobie przyciskami zamiast korbami. I nie mam w niej bazowania, robię je sobie sam za każdym razem już z założonym nożem na detalu/przygotówce i na tej podstawie toczę.
tuxcnc pisze:To nie ma sensu.
Gdyby to była szwajcarska tokarka...
Ale jest chińska, a Chińczycy mają takie pomysły, jak nakrętki pociągowe z żeliwa...
Poza tym, luzy potrafią być różne w różnych miejscach, co wyklucza ich programowe kasowanie.
Działam na takim systemie od 7 lat na mniejszym bracie tego cormaka. Wszystko zależy od tego, czego się od maszynki wymaga, tego do końca nie wiemy. Jeśli dużej precyzji z automatu, to na na pewno warto zainwestować w nakrętki kulowe. Tylko będzie trzeba i inne aspekty maszyny popoprawiać zapewne. Ale moim zdaniem nie ma szkody w zaczęciu od naprawdę prostej przeróbki, którą można wykonać w jedno popołudnie (przynajmniej mechanicznie), zobaczyć jak to działa, czy wystarczy do swoich zastosowań i jeśli nie to potem poprawiać.
Ja popełniłem same zbrodnie przeciwko mojej tokarce - po wyjęciu z pudła nie była jakoś solidnie zakonserwowana, więc po prostu ją odpaliłem bez czyszczenia czegokolwiek. Trzy lata temu ewidentnie uszkodziły mi się łożyska we wrzecionie i potrafiło się zatrzymać, gdy toczyłem w kłach z przeniesieniem napędu od samego docisku. Miałem je wymienić, leżą gdzieś na półce, ale że to maszyna, która robi na siebie zarobkowo rzeczy estetyczne, w których ważniejsze od tego, czy końcowo jest 30.00 czy 30.20 (co nie zmienia faktu, że zrobienie w +-0.02 nie jest żadnym problemem, wystarczy puścić dany kontur jeszcze raz z odpowiednim offsetem) jest powierzchnia, to przerzuciłem się na trzymanie z jednej strony w uchwycie i słabszy docisk koniem (w efekcie przy takich długich detalach jak ja toczę nie ma wielkiej różnicy czy jest od strony wrzeciona w kle czy w uchwycie, bo i tak podparcie koniem wszystko prostuje). Szlifuję na niej papierem ściernym, włókniną, potem rzadko kiedy to sprzątam. Smarowanie to psiknięcie wd40 raz na miesiąc i rozjeżdżenie tego suportem. Moje programowe kasowanie luzu w X mam już na poziomie 0.5mm, w Z nie kasuję bo toczę w jedną stronę, ale tam jest kilka mm na tej fabrycznej nakrętce. I tak sobie działa już 7 lat, przepracowała setki godzin w karygodnych warunkach i co? I nic, dalej powierzchnia jest taka, jaką sobie życzę, jak trzeba zrobić do setki to zrobię. A zarobiła na siebie już tyle razy, że nic mnie nie zaboli, jak się w końcu rozpadnie i trzeba będzie ją zastąpić. Czeka sobie od dwóch lat w pudle tokarka 1000x360, której nawet nie wypakowałem, bo póki co stary dobry nutool daje radę.
Nie, żebym się "chwalił" takim traktowaniem, bo maszynki może i szkoda koniec końców, ale u mnie akurat ona pracuje zarobkowo, więc też inaczej ją traktuję niż bym traktował jako hobbystyczny projekt do tworzenia innych projektów hobbystycznych.
Powiesz, że druciarstwo, ale co to ma za znaczenie? Jeśli coś jest głupie i działa, to nie jest głupie.
Więc kwestia tego, do czego maszyna ma służyć, czy do pracy, czy do zabawy, czy ma być projektem do dopieszczenia na długie miesiące itd. A ja jestem wyznawcą zasady, żeby zacząć jak najprościej, jak najtaniej, sprawdzić efekt i poprawiać potem w razie potrzeby.