Po drugie przyjechałeś, podszedłeś, popatrzyłeś, wyciągnąłeś rękę. Wszystko to w 2 sekundy? To może policz ile czasu trwało obrócenie stawu nadgarstkowego, jeszcze mniej wyjdzie

Ostatnio naprawiałem tokarkę. Musiałem wygrzebać dokumentację, zrobić kopię kilku schematów i się im przyjrzeć, następnie odkręcić obudowy kilku modułów choćby po to żeby rzucić okiem, przygotować i podłączyć sprzęt pomiarowy, przygotować otoczenie do pracy, poukładać narzędzia, wreszcie wykonać kilka pomiarów. Na końcu okazało się, że wszystko przez to, że JAKIŚ DEBIL SERWISANT tak skręcił obudowę jednej wtyczki, że z czasem i od wpływem temperatury miedziana linka przewodu przetopiła się przez izolację i sporadycznie dotykała do umasionego ekranu. W sumie mogłem się spodziewać, bo kilka miesięcy temu rozbierałem rewolwer w tej samej maszynie (celem przeglądu i konserwacji), i było podobnie. JESZCZE WIĘKSZY DEBIL SERWISANT tak zmasakrował okablowanie, że po prostu cudownym sposobem nie doszło do poważnej awarii automatyki.
I teraz pytanie, czy rozkręcenie, przeanalizowanie problemu, zaizolowanie i ponowne skręcenie wtyczki, które mi zajęło około 15 minut (nie jestem taki szybki jak Ty) to jest czas serwisowy? Czy może jednak te 10-12 godzin? Bo ja uważam ze 10-12 godzin NIESTETY.
P.S. 99% serwisantów i podobnych fachowców należałoby wrzucić do prostokątnego dołu i zrzucić na nich napalm a po zgaśnięciu płomieni zalać wapnem. Świat od razu byłby lepszy. Jeszcze nigdy żaden sprzęt tak mi się nie zepsuł sam jak sprawny sprzęt został zepsuty przez serwis.
Jak czegoś nie mogę naprawić sobie sam (co się praktycznie nie zdarza) to wolę sprzedać uszkodzone i kupić nowe. bo z doświadczenia wiem, że chleba z tego już nie będzie.
Wszyscy są tacy szybcy i bystrzy. A kiedy jest jakiś faktyczny problem, to finalnie okazuje się że nikt nic nie wie a udzielane rady i pomysły są na poziomie żenującym. W większości nawet logicznie bezsensowne.