Kiedyś byli zduni, dziś jest ich mniej. Ja bawiłem się z własnoręcznie kopaną, szlamowaną i suszoną gliną przy uszczelnianiu wpustu rury kominowej przez ścianę. Też dawałem sól.RomanJ4 pisze:Pamiętam, że zduni kiedyś do gliny dodawali sól kamienną, co powodowało, że stawała się szklista po wypaleniu i nie pękała tak łatwo...
Ale jak przyszło mi do gruntownego remontu pieca, to szamotki pokleiłem na gotowej zaprawie szamotowej ze składu budowlanego. W całej tej operacji istotne jest to, aby to dobrze przesuszyć a potem stopniowo przepalić - stary fachman ze wsi radził mi tak: lekko słomą, potem drewnem. Słomy nie miałem, więc użyłem gazet, potem drewna. Piec stoi do dziś.
Albo coś pokićkałeś, albo to nie była gospodyni. In minus dla prozdrowotności powiem, że nawet w moim ostatnim bastionie ekologii, czyli wiosce, z której pochodzi mój ojciec i w której została tam na gospodarstwie ostatecznie jego siostra, która dalej nie rozumie rachunku ekonomicznego typu to tańsze jest w Lidlu i uparcie hoduje różne zwierzęta i która tym zwierzętom daje różne pasze łącznie z gotowanymi i krojonymi w kosteczki jajkami pomieszanymi z mozołem zbieranym i również krojonym z mozołem krwawnikiem (to takie zioło), to i tak daje tym zwierzętom do jedzenia jakieś odzywki kupowane w dwudziesto kilogramowych workach kupowane w najbliższym składzie typu wszystko dla rolnika. A wiem to stąd, że miałem nieprzyjemność wozić te wory w bagażniku mojego samochodu. Prawie zawsze były one nieszczelne a ta nieszczelność skutkowała nieprzyjemnym zapachem.RomanJ4 pisze:Sam widziałem jak jedna gospodyni sporego gospodarstwa rolnego (którą znam) kupowała bodaj ze dwadzieścia chińskich zupek na obiad...
Nic dodać...