Znaleziono 6 wyników
Wróć do „jakie są szanse na prace jako operator cnc w Norwegii/PL?”
- 14 gru 2012, 08:29
- Forum: Na luzie
- Temat: jakie są szanse na prace jako operator cnc w Norwegii/PL?
- Odpowiedzi: 48
- Odsłony: 15878
W Norwegii w zasadzie wszyscy mówią po angielsku - porozumiesz się z nimi bez problemu. Ale ogłoszenia o pracę lokalnie to oni raczej formułują w swoim języku, więc będziesz miał problem ze znalezieniem takowego. Ale jak już znajdziesz, to bez trudu porozumiesz się z przyszłym pracodawcą, i dogadasz szczegóły po angielsku.
- 11 lis 2012, 20:07
- Forum: Na luzie
- Temat: jakie są szanse na prace jako operator cnc w Norwegii/PL?
- Odpowiedzi: 48
- Odsłony: 15878
- 11 lis 2012, 17:28
- Forum: Na luzie
- Temat: jakie są szanse na prace jako operator cnc w Norwegii/PL?
- Odpowiedzi: 48
- Odsłony: 15878
Rozwój firm ogranicza popyt i konkurencja. Dziś nie jest żadnym problemem wyprodukowanie dowolnego towaru. Problemem jest wyprodukowanie go taniej, niż konkurencja, i przekonanie klientów, że nasz towar jest równie dobry, jak nie lepszy od konkurencyjnych mimo atrakcyjnej ceny.
Niestety - nie wszyscy mogą produkować wciąż prototypy, i zarabiać na cenie nowości. Oczywiście - fajnie zatrudnić się w takiej firmie, prototypy produkującej, ale tam raczej na pewno na starcie poszukujący pracy pracownik natknie się na barierę wejścia - tam raczej nie uczą naciskania guzików, trzeba to już umieć.
Ergo - osobiście wolałbym uczyć się w Polsce, a na Zachód ewentualnie śmignąć dopiero wtedy, gdy już bym miał pojęcie o robocie. Ale ja po niemiecku tylko szprechen dechen, reszta na migi, a angielski rozumiem, jak go czytam, ale nie zrozumiem, co do mnie mówią, o wydukaniu czegoś poza yes czy no nie wspominając. Jak ktoś zna język kraju, do którego jedzie na poziomie komunikatywnym, może i tam się czegoś nauczyć. Ale na pewno będzie trudniej.
Trzeba przy tym realnie określić własne możliwości - nie każdy może zostać czymś więcej, niż operatorem guzików. Warto się zastanowić, czy zaczynać taką naukę, gdy matematyka sprawia kłopoty, albo wyobraźnia przestrzenna szwankuje.
Trzeba również określić na jakim stanowisku pragniemy skończyć karierę zawodową. Bo są tacy, którym wystarczy, jak od ukończenia szkoły do emerytury satysfakcjonuje 8 godzin pięć razy na tydzień przy tej samej maszynie, klepiącej ten sam detal, inni oczekują od życia trochę więcej urozmaicenia.
Natomiast na naukę nigdy nie jest za późno. Ja się obróbki skrawaniem i obsługi CNC nauczyłem mając lat 50 - czyli można. Ale ja nie planuję pracy u kogoś na etacie w tym zawodzie. Zawsze wolałem robić coś na własną rękę.
Niestety - nie wszyscy mogą produkować wciąż prototypy, i zarabiać na cenie nowości. Oczywiście - fajnie zatrudnić się w takiej firmie, prototypy produkującej, ale tam raczej na pewno na starcie poszukujący pracy pracownik natknie się na barierę wejścia - tam raczej nie uczą naciskania guzików, trzeba to już umieć.
Ergo - osobiście wolałbym uczyć się w Polsce, a na Zachód ewentualnie śmignąć dopiero wtedy, gdy już bym miał pojęcie o robocie. Ale ja po niemiecku tylko szprechen dechen, reszta na migi, a angielski rozumiem, jak go czytam, ale nie zrozumiem, co do mnie mówią, o wydukaniu czegoś poza yes czy no nie wspominając. Jak ktoś zna język kraju, do którego jedzie na poziomie komunikatywnym, może i tam się czegoś nauczyć. Ale na pewno będzie trudniej.
Trzeba przy tym realnie określić własne możliwości - nie każdy może zostać czymś więcej, niż operatorem guzików. Warto się zastanowić, czy zaczynać taką naukę, gdy matematyka sprawia kłopoty, albo wyobraźnia przestrzenna szwankuje.
Trzeba również określić na jakim stanowisku pragniemy skończyć karierę zawodową. Bo są tacy, którym wystarczy, jak od ukończenia szkoły do emerytury satysfakcjonuje 8 godzin pięć razy na tydzień przy tej samej maszynie, klepiącej ten sam detal, inni oczekują od życia trochę więcej urozmaicenia.
Natomiast na naukę nigdy nie jest za późno. Ja się obróbki skrawaniem i obsługi CNC nauczyłem mając lat 50 - czyli można. Ale ja nie planuję pracy u kogoś na etacie w tym zawodzie. Zawsze wolałem robić coś na własną rękę.
- 10 lis 2012, 09:26
- Forum: Na luzie
- Temat: jakie są szanse na prace jako operator cnc w Norwegii/PL?
- Odpowiedzi: 48
- Odsłony: 15878
Firmę otwiera się, żeby na niej zarabiać, a nie po to, by dać pracę iluś tam nierobom. Pracę najemną się kupuje - najtaniej, jak to możliwe. I w tej chwili jest za droga, więc nie starcza jej dla wszystkich. Taka jest brutalna prawda.
Narzekanie na krwiopijców, ruchających biednych roboli, jest czystą głupotą. Pracodawca nie jest winien tego, że dany pracownik umie obsługiwać wyłącznie ręczną koparkę, albo konserwować płaskie powierzchnie biurowe. W/w zajęcia są nisko płatne i mało prestiżowe, ale alternatywą dla osób nie potrafiących nic innego jest tylko zasiłek z opieki społecznej.
Oczekiwanie, że pracodawca na dzień dobry da więcej niż średnia krajowa, nie ma żadnej uzasadnionej podstawy. Normą jest, że nowemu pracownikowi na początek daje się minimum. I rzeczą pracownika jest udowodnić szefowi, że wart jest więcej, i dopiero po udowodnieniu należy poprosić grzecznie o ustalenie stawki na poziomie adekwatnym do wykazanych umiejętności. A jak szef wtedy nadal uważa, że chcemy za dużo, to się pisze wymówienie, i szuka kolejnej pracy. Aż do skutku.
W 1994 po rozwodzie zostałem goły i wesoły - poszedłem do pracy na budowę jako zwykły robol. Przez pół roku zmieniłem pięć czy sześć razy szefa i firmę. Stała rozmowa przy pierwszej wypłacie - szefie, miał pan okazję mnie poznać przy robocie. Uważam, że warta jest xx zł za godzinę - da pan tyle? Nie. To dziękuję, tu jest wymówienie. Ale ja pana zarejestrowałem! To pan wyrejestruje.
Aż trafiłem do firmy, która specjalizowała się w rzeczach trudnych i niemożliwych do wykonania. Dostałem po miesiącu tyle, ile chciałem. Po kolejnych kilku do pracy jeździłem z wielką torbą prywatnych elektronarzędzi. Kupiłem je z własnych wypłat. Dzięki nim robiłem w akordzie dwa razy wydajniej. Jesienią 1995 przy wypłacie szef gratulował mi wzięcia najwyższej w historii firmy jednorazowej wypłaty dla pracownika fizycznego - prawie cztery tysiące złotych. W kilka miesięcy później szef konkurencyjnej firmy zaprosił mnie do współpracy, i tak zostałem współwłaścicielem firmy, zatrudniającej kilkudziesięciu pracowników.
Przez kilka lat tyrałem po 24 godziny na dobę - taka jest rzeczywistość pracodawcy. Pracownik za pięć trzecia bierze kapotę i p...li majstra i robotę. Pracodawca pracuje na okragło - nawet jak teoretycznie wypoczywa na Majorce.
Narzekanie na krwiopijców, ruchających biednych roboli, jest czystą głupotą. Pracodawca nie jest winien tego, że dany pracownik umie obsługiwać wyłącznie ręczną koparkę, albo konserwować płaskie powierzchnie biurowe. W/w zajęcia są nisko płatne i mało prestiżowe, ale alternatywą dla osób nie potrafiących nic innego jest tylko zasiłek z opieki społecznej.
Oczekiwanie, że pracodawca na dzień dobry da więcej niż średnia krajowa, nie ma żadnej uzasadnionej podstawy. Normą jest, że nowemu pracownikowi na początek daje się minimum. I rzeczą pracownika jest udowodnić szefowi, że wart jest więcej, i dopiero po udowodnieniu należy poprosić grzecznie o ustalenie stawki na poziomie adekwatnym do wykazanych umiejętności. A jak szef wtedy nadal uważa, że chcemy za dużo, to się pisze wymówienie, i szuka kolejnej pracy. Aż do skutku.
W 1994 po rozwodzie zostałem goły i wesoły - poszedłem do pracy na budowę jako zwykły robol. Przez pół roku zmieniłem pięć czy sześć razy szefa i firmę. Stała rozmowa przy pierwszej wypłacie - szefie, miał pan okazję mnie poznać przy robocie. Uważam, że warta jest xx zł za godzinę - da pan tyle? Nie. To dziękuję, tu jest wymówienie. Ale ja pana zarejestrowałem! To pan wyrejestruje.
Aż trafiłem do firmy, która specjalizowała się w rzeczach trudnych i niemożliwych do wykonania. Dostałem po miesiącu tyle, ile chciałem. Po kolejnych kilku do pracy jeździłem z wielką torbą prywatnych elektronarzędzi. Kupiłem je z własnych wypłat. Dzięki nim robiłem w akordzie dwa razy wydajniej. Jesienią 1995 przy wypłacie szef gratulował mi wzięcia najwyższej w historii firmy jednorazowej wypłaty dla pracownika fizycznego - prawie cztery tysiące złotych. W kilka miesięcy później szef konkurencyjnej firmy zaprosił mnie do współpracy, i tak zostałem współwłaścicielem firmy, zatrudniającej kilkudziesięciu pracowników.
Przez kilka lat tyrałem po 24 godziny na dobę - taka jest rzeczywistość pracodawcy. Pracownik za pięć trzecia bierze kapotę i p...li majstra i robotę. Pracodawca pracuje na okragło - nawet jak teoretycznie wypoczywa na Majorce.
- 10 lis 2012, 00:13
- Forum: Na luzie
- Temat: jakie są szanse na prace jako operator cnc w Norwegii/PL?
- Odpowiedzi: 48
- Odsłony: 15878
W dowolnej chwili jestem w stanie na ulice swojego miasta wyprowadzić kilkuset mieszkańców, żeby protestować w dowolnej sprawie. Ale jak zawołałbym ich np do odśnieżania, to nie wyjdzie nikt.
Zakładałem i działam w paru stowarzyszeniach. Chętnych do prezesowania jest tylu, co członków. Chętnych do pracy - brak. A poproś o wpłatę składek...
Jak większość narodu uważa, że "uny" muszą im dać pracę i wypłatę, niezależnie od umiejętności i chęci do pracy delikwenta, to mamy to, co mamy.
Zakładałem i działam w paru stowarzyszeniach. Chętnych do prezesowania jest tylu, co członków. Chętnych do pracy - brak. A poproś o wpłatę składek...
Jak większość narodu uważa, że "uny" muszą im dać pracę i wypłatę, niezależnie od umiejętności i chęci do pracy delikwenta, to mamy to, co mamy.
- 09 lis 2012, 16:40
- Forum: Na luzie
- Temat: jakie są szanse na prace jako operator cnc w Norwegii/PL?
- Odpowiedzi: 48
- Odsłony: 15878
Z mojego doświadczenia - ruchani są głównie ci, co uważają, że czy się stoi, czy się leży, to wypłata się należy.lemurbb pisze:ja osobiście podziwiam chłopaka że chce wyjechać bo w Polsce jak nie masz własnej firmy to nikt ci nie da zarobić
dalej mamy podział z komuny na ruchanych i ruchających
Na Zachodzie płacą lepiej, bo gdy my sobie radośnie bojkotowaliśmy czyny społeczne i strajkowaliśmy aż do bankructwa państwa, oni pracowali ciężko i się dorabiali. A my dalej pracować ciężko nie mamy ochoty, za to postrajkować, poprotestować, popalić opon to chętni jesteśmy aż nadto. Kultura pracy pod psem, żadnego poszanowania narzędzi, złodziejstwo i bumelanctwo na każdym kroku.
Nikt nikomu nie zabrania otworzyć firmy, i zarabiać. Ale też nikt nikomu nie ma obowiązku dać kasę na start, czy nauczyć roboty. To już problem samego delikwenta.
A jak masz do sprzedania tylko swoją mało wartą pracę, to i nie stać cię na wakacje na Bahamach. Praca to towar, jak każdy inny. Chcesz, by twoja była wiele warta - ucz się i myśl. Łopatą milionów można się dorobić wykopując spadek po dziadku, zakopany pod gruszą na miedzy. Ale na pewno nie kopiac nią rowy.